niedziela, 13 maja 2012

Chorwacja i Czarnogóra 29.04.-10.05.2012


Wyjazd roboczo przeze mnie nazwany Chorwacja i Czarnogóra.
Ekipa biorąca udział w tym wyjeździe to motocykliści z całej Polski. "Poznaliśmy" się na Forum Motocyklistów i szczerze powiedziawszy nikt nie liczył na taką frekwencję. W kulminacyjnym momencie było nas siedmiu. Każdy z innym doświadczeniem, w różnym wieku, na różnych motocyklach. 

Uczestnicy:


Mariusz "Czejen" (Honda NT700 Deauville)

Mateusz "Bober" (Honda NX650 Dominator)
 












Piotrek "Xytras" (Kawasaki Z1000sx)


Szymon "Waliszewiak1989" (Yamaha Fazer 6S)

Witek "Biker34" (Yamaha Fazer 6N)



Adam "Tosik" (Honda VFR 750 RC36II)

Wojtek "Wróbel" (Honda NT700 Deauville)















Wykorzystując tegoroczną majówkę, dzień wyjazdu ustalamy na niedzielę 29 kwietnia, godzina 10:00. Punkt zborny przypada w Mc Donald's na Bielanach Wrocławskich (dla mnie bomba :D). Wszyscy przyjeżdżają punktualnie i po szybkim przedstawieniu się sobie oraz Mac'owym śniadaniu ruszamy na południe.
W Polsce jedzie się nie za szybko, ale i tak jak na krajową ósemkę nie jest źle. Podczas jazdy dokucza bardzo silny, porywisty wiatr, który zmusza do maksymalnej koncentracji.
Szybkie tankowanie na ostatniej stacji w Polsce i dalej przez Boboszów do Czech.
Na jednym z postojów na tankowanie ustalamy, że do Chorwacji tniemy autostradami, aby tam dłużej cieszyć się lokalnymi, krętymi drogami. Wstępnie nocleg planowany był w Graz, jednak dojechaliśmy tam na tyle wcześnie, że decydujemy się jechać dalej. Zmrok dopada nas w Słowenii. Tutaj też przychodzi kryzys- część z nas jest już zmęczona i chce zakończyć jazdę na ten dzień, reszta chce dociągnąć do granicy Chorwackiej aby już tam szukać miejsca na nocleg. Ostatecznie jedziemy dalej i około 01:00 dojeżdżamy do Rijekii.


Nie mamy pojęcia gdzie szukać kempingu więc kręcimy się chwilę po mieście w poszukiwaniu miejsca na nocleg. trafiamy do przechowalni jachtów/stoczni, albo czegoś podobnego. Nie ma to większego znaczenia. Wszyscy są już tak zmęczeni, że wystarcza nam fakt, że jest parking i, że nie jesteśmy na widoku.



Jesteśmy na tyle wykończeni, że wcale nie kladziemy się od razu spać- przeciwnie zaczynamy mini biesiadę i integrację. Do tej pory nie było czasu się poznać. Popijając "rudą" w którą wyposażył się Czejen i zagryzając kabanosami gadamy jeszcze przez kilka godzin. W międzyczasie przypałętał się jakiś młody miejscowy. Za kilka papierosów dowiadujemy się kilku rzeczy, które wydają nam się na tamtą chwilę istotne. Chłopak siedzi przy nas do końca biesiady a potem gdzies znika. Gdy dopada nas senność robimy z motocykli "ogrodzenie:, rzucamy karimaty na asfaltowy parking i idziemy spać. Tylko Wróbel rozkłada swój samorozkładalny namiot.
Rano budzimy się o 06:00. Prowizoryczna toaleta i można jechać w kierunku Zadaru w poszukiwaniu jakiegoś ludzkiego noclegu.



Tego dnia mamy zamiar dojchać do Zadaru i wynająć jakiś apartament. Niestety po niedzielnym przebiegu ponad 1000km (w przypadku Piotrka ok 1400km) i noclegu na asfalcie zaplanowane na dziś 200km idzie nam bardzo powoli. Sama trasa natomiast zaczyna dostarczać nam wszytkiego tego dla czego tu przyjechaliśmy- niekończące się winkle i wspaniałe widoki.


Na miejsce docieramy po południu. Ze znalezieniem noclegu nie ma większego problemu, chociaż w jednym z domów, w którym pytamy o nocleg starsza Pani proponuje nam pokoje z powójnymi łóżkami- rezygnujemy i po chwili, kilka domów dalej znajdujemy trzypokojwy apartament z kuchnią, łazienką i dużym tarasem.



I widokiem na motocykle ;]


W poniedizałek wieczorem dołącza do nas Witek i od tego dnia podróżujemy już w siedmiu.

Naszym celem na wtorek jest Dubrovnik. Po drodze chcemy zrobić przystanek w Splicie, tak aby na wieczór dotrzeć do ponąć jednego z najpiękniejszych miast na Świecie.
Tak więc jedziemy nie zapominając o smarowaniu łańcuchów.


Na tej stacji spotykamy parę studentów z Sopotu, którzy biorą udział w wyścigu autostopowym do Dubrovnika. Po drodze mijaliśmy wielu ich kolegów i koleżanek dlatego nie dziwi nas gdy pytają się nas czy nie mamy dodatkowych kasków i czy bysmy ich ze sobą nie zabrali. Kasków nie mamy, za to oni mają adres kempingu pod Dubrovnikiem na któym ma nocować cała grupa biorąca udział w wyścigu, tak więc spisujemy dane i jedziemy dalej.

Docieramy do Splitu. Zanim udaje nam się znaleźć na starówce chwilę błądzimy a kolejną chwilę czekamy na Wróbla, który na jednym ze skrzyżowań wyrywa do przodu i jedzie w zupełnie innym kierunku niż reszta. Ze względu na masę uliczek jednokierunkowych powrót do grupy zajmuje mu parę minut :]
Po dotarciu na miejsce szwędamy się trochę po starówce i promenadzie. Jemy obiad i kierujemy się dalej na południe.


Jazda chorwacka "magistralą" (drogą krajową nr. 8) to praktycznie cały czas naprzemienne winkle i niesaowite widoki- istny raj dla motocyklistów. Trzeba tylko pamiętac aby zbytnio nie zapatrzeć sie na morze ;] Warto też zwrócić nieco większą uwagę na lokalnych kierowców samochodów. Wprawdzie są przyjaźnie nastawieni do motocyklistów, zjeżdżają i są bardziej uważni niż nasi rodzimi, jednak lubią czasem wyprzedzać tuż przed ślepym zakrętem lub górką.


Bośnia i Hercegovina zaskakuje nas niskimi cenami. Cena za litr PB95 to ok 3,60zł- to lubimy :D


Na kilka kilometrów przed kempingiem na jednym ze skrzyżowań robi się zamieszanie, w wyniku którego Piotrek z Bobrem nam uciekają. Niby nic wielkiego jednak Piotrek miał wpisany w nawigacji docelowy adres. Błąkamy się chwilę, po czym okazuje się, że ktoś jednak ma zdjęcie ulotki kempingu, na któej jest adres. Wykorzystując nawigację Witka docieramy na miejsce chwilę po zmroku.
Namioty rozkładamy po ciemku. Niestety ja swój kupiłem tuż przed wyjadem i nigdy wcześniej go nie rozkładałem. Sprawy nie ułatwił mi fakt, że namiot był wywinięty na lewą stronę :] Mimo tych drobnych utrudnień po kilku chwilach wszystkie szmaciane domki stoją. Teraz można wziąć prysznic i integrować się ze studentami (a w zasadzie studentkami ;P ) z trójmiasta którzy dotarli już na metę wyścigu. Tak też robimy i do nocy siedzimy przy ognisku bądź kręcimy się po kempingu.


Środa to dzień totalnego lenistwa. Po południu jedziemy do Dubrovnika. Spora i badzo ciekawa starówka robi wrażenie. Wrażenie robi też tłok panujący w mieście- mamy problem aby w centrum zaparkować motocykle (bez kufrów). Nie chcę wiedzieć jak tam jest w szczycie sezonu turystycznego.
Stary Dubrovnik pelny jest wąskich uliczek, schodów, wyślizganych płyt chodnikowych. Miejsce bardzo klimatyczne ale o tym później.

 
Piękny jest Dubrovnik...cała Chorwacja jest piękna ;D
Środowy wieczór zaczynamy wcześnie od biesady we własnym gronie. Potem zagadujemy i zapraszamy do siebie Austriaka na KTM'ie Adveture, który miał rozbity namiot kilkanaście metrów od nas. Rozmawiamy o podróżach motocyklowych, technice jazdy, motocyklach. Miałem wrażenie, że trwało to może z godzinę, a w rzeczywistości minęły dwie lub trzy. Resztę wieczoru spędzamy znów z autostopowiczami. Ja ląduje na ognisku przy opuszczonych hotelach (jest ich pod Dubrovnikiem calkiem sporo. Widać, że to pozostałości po wojnie, jednak aż dziwne że w tak świetnych lokalizacjach nie zostało to zagospodarowane i wykorzystane). Świetna atmosfera i jeszcze lepsze towarzystwo sprawia, że spać kładę się po 03:00- późno zwarzywszy, że w dalszą droge mamy ruszyć o 07:00 rano.

Plan na czwartek jest następujący: Witek wraca powoli przez Chorwację do Polski i odłącza się od nas już na kempingu. Bober, Czejen, Szymon i Wróbel planują tego dnia dotrzeć przez Czarnogórę i Albanię do Macedonii- chcą na niedzielę wrócić do Polski. Piotrowi i mnie zostaje jeszcze tydzien urlopu dlatego decydujemy jechać z chłopakami do Albanii, tam się porzegnac i wrócić na noc do Czarnogóry.  

Po krótkim śnie nastaje Czwartek. Jak dla mnie czarny czwartek. Na szczęście dla mnie startujemy godzinę później niż zamierzaliśmy, jednak w moim przypadku nie na wiele się to zdaje. Najpierw podczas stawiania motocykla na centralkę, noga w mokrym bucie ześlizguje mi się ze stopki- tracę równowagę i motocykl przewraca się na trawę. Straty: skrzywiona dźwignia tylnego hamulca, owiewka w jedym miejscu wyskakoczyla z zaczepu i się obtarła. W sumie niewiele ale to dopiero początek. Chwilę później upychając rzeczy do kufra centralnego łamię łapę od jego zamknięcia. Odtąd będę podróżował z kufrem przepasanym dwoma gumowymi linkami gdyż zamek został w ułamanym elemencie.
Ruszamy. Do granicy z Czarnogórą nie jedzie się już tak sielnakowo. Nawierzchnia jest nieco gorsza. Trafiamy też na roboty drogowe co wiąże się z jazda przez około kilometr po luźnym tłuczniu ze sporych ostrych kamieni- sportowym turystykiem jedzie się po takiej nawerzchni wyjątkowo niepewnie i niestabilnie.
W pewnym momencie zauważamy, że od dłuższego czasu nie widać Czejena i Wróbla. Zjeżdżamy na najbliższy parking i czekamy. Mija dłuższa chwila zanim do nas dołączają. Okazuje się, że Wojtkowi pod kask wpadła osa i uządliła go w okolice skronii. Na szczęście na bomblu się kończy.
Na granicy spotykamy grupę z okolic Wrocławia na GS-ach i Hayk'ach. Mijali nas gdy czekaliśmy na chłopaków na parkingu.
Po drobnych negocjacjach z pogranicznikiem (kazał nam usunąć zdjęcia zrobione na granicy) i aktach niezadowolenia kierowców puszek udaje się ominąć kolejkę do odprawy.
Kawałek po przekroczeniu granicy następuje kulminacja mojego czwartkowego roztargnienia. Bobra zatrzymuje policja. Ja chcąc zasygnalizować prowadzącemu Piotrkowi aby się zatrzymał, wyprzedzam go i hamując zjeżdżam na pobocze- myślami muszę być jeszcze zupełnie gdzie indziej bo tego co robię nie da się wytłumaczyć w logiczny sposób- na owym poboczu (nieutwardzonym), zjeżdżam jeszcze głębiej z ubitej ziemi na wilgotną trawę, koło blokuje się momentalnie i motocykl uślizguje się do rowu. Na szczęście prędkość jest na tyle mała, że ja nie kładę się ze sprzętem a biegnę tylko z rozpędu dwa metry do przodu. Straty: połamana lewa owiewka. W miedzyczasie podjeżdża do nas Bober. Okazuje się, że policjanici puscili go gdy tylko zobaczyli, że jest z Polski.


W Kotorze z Piotrem decydujemy, że odpuszczamy Albanię i jedziemy do Ulcinj w południowej Czarnogórze. Nie chcemy dalej kusić losu- wystarczy przygód na ten dzień. Tutaj żegnamy się z chłopakami. Po raz pierwszy bo potem okazuje się, że znaleźli inne przejście graniczne i w rezultacie do Ulcinj jedziemy wszyscy razem. Tam żegnamy się już ostatecznie i życzymy powodzenia sobie nawzajem.

Można powiedzieć, że w tym momencie dla Piotrka i dla mnie kończy się pierwsza i zaczyna druga część tego wyjazdu.

Ulcinj:
 Zdjęcie typu "blada łyda":]

Ulcinj różni się nieco od innych miast Czarnogóry. Klimat panujący w tym mieście sprawia, że mamy wrażenie jakbyśmy już byli w Albanii. Dużo się nie mylimy- przeglądając przewodnik wyczytuje w nim, że duża częśc mieszkańców to Albańczycy a język albański jest tam w powszechnym użyciu.
W miescie jest ciekawa starówka, niemal całkiem odbudowana po trzęsienniu ziemi w 1979r. Na końcu starówki, jednocześnie na samym cyplu znajdują się restauracje. Rozsiadamy się w jednej z nich- maksymalnie wysuniętej w stronę morza. Jemy tam jeden z najlepszych, jesli nie najlepszy obiad podczas calego wyjazdu. Fakt, tanio nie jest, jednak świeże ryby i owoce morza, świetna obsługa no i oczywiście niesamowity widok warte są tej ceny.
Wieczorem siedząc na balkonie przy piwie slyszymy z pobliskiego minaretu nawoływania muezina.

Kolejnego dnia ruszamy niespiesznie z powrotem na północ. Po drodze zwiedzamy Stari Bar (ruiny)


Po drodze zatrzymujemy się, aby zrobić kilka zdjęć półwyspu Sveti Stefan. Niestety miasteczko jest zamknięte dla turystów.


Pomijając Budvę kierujemy się do Kotoru. Starówka tego miasta jest wciśnięta pomiędzy zatokę i góry. Sprawia to, że jest ona niezwykle klimatyczna a wąskimi uliczkami można naprawdę długo kluczyć. Na parkingu przed bramą starego miasta spotykamy dwóch Polaków na cruiserach. Rozmawiamy chwilę po czym idziemy zwiedzać.


Czarnogóra to dla mnie przedewszystkim niepowtarzalne widoki. Krajobrazy jakie oferuje ten kraj przewyższają chorwackie. Masywne góry schodzące bezpośrednio do lazurowego, czystego morza. Liczne wysepki i zatoki a na dodatek wszechobecna głęboka zieleń. Wszystko to tworzy tak wspaniały klimat, że mam ochotę zatrzymywać się co 500m żeby robić zdjęcia. Staram się napatrzeć na otaczające mnie krajobrazy na zapas, ale to chyba nie jest możliwe :]


Kierowani niedosytem po szybkim przelocie przez Chorwację, jeszcze tego samego dnia przed zmrokiem docieramy na kemping pod Dubrovnikiem. Tutaj pech dopada Piotrka- wchodzi do recepcji przez okno i potyka się o "próg". Efekt- naciągnięte i stłuczone ramię, które nie pozwoli o sobie zapomnieć do końca wyjazdu. Szczerze mówiąc do tej pory nie wiem jak to zrobił :P
 Wieczorem jedziemy zobaczyć jak miasto prezentuje się gdy słońce schowane jest już za horyzontem.



O tej porze na starówce jest już znacznie mniej tłoczno a ciasne uliczki i ulokowane w nich liczne restauracje przybierają romantyczny charakter.

Na kempingu po obozie autostopowiczów zostały może trzy namioty. Do tego dwa nasze- jest dziwnie pusto. Jak się okazuje nie na długo. Z samego rana budzi nas gwar. Co chwila słychać przyjeżdżające samochody i krzątających się ludzi. Gdy wychodzę z namiotu, nie jestem pewien czy wciąż jestem w tym samym miejscu. Dookoła masa ludzi i jeszcze więcej psów wszelkich ras. Okzuje się, że na terenie kempingu odbywa się jakaś psia wystawa/zawody. Dla nas nie ma to większego znaczenia- pakujemy nasz dobytek na "konie" i jedziemy w kierunku Splitu, znów z powodu niedosytu.
Po drodze mamy zamiar zatrzymać się w Makarskiej. Gdy już tam docieramy zostajemy mile zaskoczeni- jadąc do centrum miasteczka za grupą Bośniaków na ścigaczach, którzy wyprzedzili nas tuż przed wjazdem do miasta trafiamy na coroczny zlot, organizowany przez miejscowy klub motocyklowy.


Tego samego dnia udaje nam się dotrzeć na kemping na obrzeżach Splitu. Obrzydliwie drogi i nastawiony typowo na Holendrów i Niemców podróżujących kamperami. Tutaj nawet za osiem minut ciepłej wody trzeba zapłacić dwie kuny. A podłoże jest tak twarde, że ledwie udaje nam się przyszpilić namioty.


Po rozbiciu obozu idę wykąpać się w morzu. Jest to pierwsza i ostatnia kąpiel w trakcie tego wyjazdu. Nie wiem ile stopni ma woda, ale dla mnie zdecydowanie za mało! Mimo to zamoczyłem się cały! ;D
Wieczorem udajemy się do Splitu aby zobaczyć to miasto raz jeszcze. Gdy jedziemy do centrum, na jednym ze skrzyżowań trochę sobie folgujemy i starujemy dość ostro i tu niespodzianka- lewym pasem jadąc na gumie wyprzedza nas miescowy biker na Kawasaki Z750s :)
Split nocą robi na mnie ogromne wrażenie. Co prawda jest tu wciąż sporo ludzi, jednak atmosfera jaka panuje na wąskich uliczkach a w zasadzie w korytarzach dwanego pałacu Dioklecjana urzeka mnie całkowicie. W niektórych z licznych zaułków można spotkać spiewające acapella kilku-kilkunastoosobowe zespoły/chóry. To trzeba zobaczyć i usłyszeć.



Tego samego wieczora przystaję na propozycję Piotrka aby w niedzielę popłynąć na Brać. Tak też robimy i w niedzielę o 11:00 łapiemy prom na największą spośród dalmatyńskich wysp.


Na Brać'iu udajemy się w najwyżej na wyspie położone miejsce- Vidową górę. Prowadzi tam wąska asfaltowa dróżka, na której leży dużo sporych szyszek oraz bobków kręcących się wszędzie owiec :]
Ze szczytu Vidowej góry rozpościera się piękny widok na wyspę Hvar.


Jazda po wyspie dostarcza nam mnóstwo frajdy. Jest tu jeszcze więcej, jeszcze ciaśniejszych zakrętów, minus jest taki, że są one jeszcze bardziej ślepe.
Pod miasteczkiem Bol trafiamy na świetny kemping. Cały ulokowany jest pośród drzew oliwnych, które rzucają przyjemny cień na namioty i motocykle.


Z Brać'iu kierujemy się do Skradina zahaczając jeszcze o Trogir gdzie wyposażam się w dodatkową kartę pamięci do aparatu- opracowałem sposób aby zamocować go na motocyklu, lecz filmy niestety potrzebują sporo dodatkowej pamięci.


W Skradinie robię zakupy "u Matki"- wino i Rakija własnej roboty- pyszności :D
Żałuję tylko, że nie zrobiliśmy tam więcej zdjęć. Miasteczko położone jest nad zatoką, która otoczona jest niemal ze wszystkich stron górami.


We wtorek udajemy się do Plitvic aby kolejny dzien poświęcić na zobaczenie słynnych Plitvickich Jezior. Droga tam prowadząca, to po prostu bajka. Krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie (co postaram się pokazać na filmie, który wkrótce również tutaj zamieszczę). Najpierw jedziemy niekończącymi się prostymi pośród winnic i gajów olivnych. następnie wjeżdżamy w złowieszcze, skaliste góry, w których przyjemność z jazdy odbiera nam frezowana nawierzchnia drogi. Potem zaczynają się długie, szybkie łuki a dookoła robi się zupełnie zielono.


W Plitvicach lokujemy się na kempingu również przeznaczonym glównie dla kamperów, ale już nie tak snobistycznym jak ten pod Splitem. Fundujemy sobie odrobinę luksusu i bierzemy bungalow, który jest tylko odrobinę większy od naszych namiotów, ale za to zdecydowanie cieplejszy.


Zgodnie z planem, w środę jedziemy nad Plitvickie Jeziora.


Jeziora robią wrażenie, choć zgodnie uważamy że są trochę przereklamowane. Mimo to warto je zobaczyć.
Tego dnia ustalamy, że skoro nie zamierzamy w drodze powrotniej niczego już zwiedzać zrobimy tą trasę na raz, bez noclegu i będziemy w domach dzień wczesniej aby powrót do rzeczywistości był nieco mniej brutalny. Tak też robimy.

W czwartek o 08:00 rano ruszamy w stronę Polski. Drogę mamy naprawdę dobrą, lecz nieco nurzącą- ze względu na dystans wybieramy autostrady.
W Austrii jest potwornie gorąco co dotkliwie odczuwamy- mam wrażenie, że przez cały wyjazd nie ugotowałem się tak jak właśnie tam.
Żegnamy się i rozjeżdżamy na obrzeżach Brna w Czechach. Mnie czeka jeszcze trochę górskich winkli przed Polską granicą. Po wjeździe do ojczyzny zatrzymuję się w pierwszym zajeździe na szybki obiad.
W efekcie do Wrocławia zajeżdżam o 20:30, zmęczony ale zadowolony i w jednym kawałku :)


Podsumowanie:

Dzięki temu wyjazdowi nauczyłem się co warto ze sobą zabrać, a co okazuje się zupełnie nieprzydatne. Następnym razem bagaż będzie bardziej ograniczony, dzięki czemu lżejszy :]
W przypadku moim i Piotra wyjazd trwał od 29.04 do 10.05.
Przejechałem dystans 3669km.
Bez większego problemu udało się zmieścić w założonym budżecie.
Wszystkie motocykle sprawowały się bardzo dobrze i bezawaryjnie. Jedyne czynności serwisowe to naciąganie łańcucha w Fazerze Witka.
Osobiście jestem bardzo zadowolony z VFR-ki. Przed wyjazdem zrobiłem na niej ok 1000km, jednak okazała się wygodna, mocna i niezawodna- czyli ma wszystko to czego mi potrzeba :]


Koszty:

Ceny kempingów w Chorwacji wahają się w zależności od lokalizacji i standardu od 5,5 do 12 Euro (1os, namiot, motocykl).
Apartament/pokój można znaleźć za 12-15Euro za osobę.
W Czarnogórze spaliśmy w pokoju (z łazienką i dostępem do kuchni)w samym centrum Ulcinj za 10euro/os.
Ceny paliwa:
Najtańsze paliwo jest w Bośni i Hercegovinie 3,60zł/l PB95 dlatego warto wycelować z większym tankowaniem właśnie na ten kraj. Po drodze widziałem tam dwie stacje benzynowe.
W Chorwacji za litr tej samej benzyny trzeba zapłacić ok 6,20zł/l, w Czarnogórze natomiast ok 6,10zł/l.
Jeśli chodzi o jedzenie to przeciętnie za obiad w restauracji trzeba zapłacić 30-60zł. Śniadania i ewentualne kolacje przygotowywaliśmy we własnym zakresie.