czwartek, 13 czerwca 2013

Spontaniczna Jura Krakowsko-Częstochowska

Weekendowy wypad w Jurę, to zupełnie spontaniczna decyzja. Moje wcześniejsze plany na jeden z majowych weekendów się posypały, zatem trzeba było temu jakoś zaradzić. Pogoda piękna, słońce świeci, motocykl zatankowany, więc nie mogło być inaczej- gdzieś trzeba jechać...tylko gdzie pojechać, startując z Wrocławia, żeby w niedzielę wieczorem wylądować w Łodzi? Otwieram mapę i decyzja okazuje się prostsza niż sądziłem- Jura Krakowsko-Częstochowska. Wiele dobrego nasłuchałem się o tej wyżynie a nigdy tam nie byłem...no może dawno temu jako dziecko, ale niemalże nic z tego nie pamiętam.
Półtora dnia to wprawdzie niewiele na odkrywanie nowego dla mnie regionu, ale wystarczy aby sprawdzić czy warto tam wrócić na dłużej. Tak wiec w sobotę około południa pakuję manele na motocykl i o 13:00 ruszam na podbój Jury...sam- niestety pomysł był zbyt nagły i kompanów nie znalazłem.


Za cel obieram sobie Ogrodzieniec. Tam zamierzam też przenocować. Kieruję się tam starą "czwórką", dziś oznaczoną jako droga krajowa numer 94. Mimo, że to droga krajowa ruch jest niewielki- to za sprawą równoległej autostrady A4- dla mnie bomba. Trzymam swoje tempo i całkiem przyzwoitą drogą, sprawnie docieram w okolice Bytomia.

Wyświetl większą mapę
Przed wjazdem w aglomerację śląską posilam się hot dogiem po czym ruszam dalej. Po drodze robię jeszcze przystanek na zdjęcia i drobne zakupy.

 
W Ogrodzieńcu parkuję pod samym zamkiem w towarzystwie innych motocykli.  


Droga z parkingu do zamku, to aleja wszelkiego kiczu i tandety. Wzdłuż uliczki stoją stragany na których można kupić wszystko- od plastikowych mieczy i zbroi przez kapcie, baloniki, na oscypkach kończąc. Gdy udaje mi się wdrapać do zamku, okazuje się, że na dziedzińcu trwa bitwa wojów. Rezygnuję więc ze zwiedzania ruin i obchodzę je jedynie dookoła. Zasięgam też języka w informacji turystycznej, aby dowiedzieć się gdzie znajdę najbliższe pole namiotowe. Mam szczęście, jest kilkaset metrów od zamkowego parkingu. 


Po małym błądzeniu spowodowanym przegapieniem drogi, w którą powinienem skręcić docieram na pole namiotowe. 
Na polu rozbite są jedynie dwa namioty, chwilę po mnie docierają dwaj rowerzyści i  również biorą się za rozkładanie obozowiska.


Po rozstawieniu przeze mnie namiotu, wracają lokatorzy dwóch sąsiednich. Okazuje się, że to siedmioosobowa ekipa z Bielska Białej, która przyjechała tutaj specjalnie aby obejrzeć rekonstrukcje bitew na zamku. 
Wieczór spędzam wspólnie z nimi oraz czwórką rowerzystów z Łodzi. Siedzimy do późna, korzystając z pięknej pogody i ciepłej nocy, integrujemy się przy ognisku :)
W niedzielę niespiesznie udaję się do kolejnego zamku leżącego na Szlaku Orlich Gniazd- ruin zamku Smoleń.
Wprawdzie wejście jest zabronione, ale przecież to nie będzie pierwszy zakaz który złamię w trakcie tego wyjazdu ;)


Ze Smolenia obieram już powoli kierunek na Łódź, trzymając się jednak nadal Szlaku Orlich Gniazd. Kolejny postój robię przy ruinach zamku Mirów. Pod zamkiem aż roi się od motocyklistów- nic dziwnego pogoda dopisuje, a po zimie wszyscy są głodni jazdy.


Kilometr dalej od Zamku Mirów znajduje się zamek w Bobolicach. Jest to ostatni z zamków przy którym się zatrzymuję, a jednocześnie jest najlepiej zachowany. Właśnie ze względu na, to że zwiedzanie mogło by trochę potrwać rezygnuję, ale obiecuję sobie że jeszcze tutaj wrócę. Niestety, ale w ciuchach motocyklowych zaczynam płynąć, a do Łodzi też zostało jeszcze kilka kilometrów. 
Do Łodzi wracam bardzo urokliwymi, bocznymi drogami, a na miejsce docieram późniejszym popołudniem. 


W rodzinnym mieście, w poniedziałek odbieram "twardy" dowód rejestracyjny od Hondy i wracam do Wrocławia. Co prawda, tutaj również wybieram boczne drogi przez Błaszki i Syców, jednak tą trasę już dobrze znam i jest ona dość monotonna.
Mimo, że wypad był krótki to cieszę się, że odwiedziłem tą część naszego kraju. Niewątpliwie jest to piękny region, do którego zdecydowanie warto wrócić na dłużej. Ponadto, liczne winkle i często nowe, równe asfalty sprzyjają motocyklistom.