środa, 31 sierpnia 2016

Dzikowisko 2016

Kolejny sezon znów został otwarty wyjazdem na Dzikowisko. Tym razem organizowane przez rodzimy Czapter Uć, choć wcale nie w Łodzi a w Załęczu Wielkim oddalonym od Łodzi o ok 120km. Wyjazd ten był inny niż pozostałe do tej pory, można rzec wyjątkowy ze względu na skład w jakim pojechaliśmy, a także na, to że wszyscy mieliśmy jechać klasykami, ale po kolei.
Pierwotna wersja zakładała wyjazd "rodzinny" na trzy motocykle, na dodatek same klasyki. W tym celu tata wziął się ostro do pracy aby wszystkie sprzęty były gotowe na wyjazd. Robota, tak się paliła w rękach, że na tydzień (a może i nie) wymienił w Wuesce silnik :) Niestety, w podobnym czasie wykruszyła się Kasia, jednak jej miejsce zajął Luzak. A więc w zasadzie nadal zostało niemalże rodzinnie. 
Aby pokonać ten świat drogi nie spiesząc się zanadto, postanowiliśmy wyruszyć ok 9:00 rano. Tak też się stało. W składzie Karaś (Chopper-Junak), Zbyszek (Junak), Luzak (WSK Lelek) i Ja (Junak),  ruszyliśmy. Mieliśmy od samego początku siać postrach na wiejskich drogach, jednak Zbyszek stwierdził, że trzeba wysoko stawiać poprzeczkę i od razu wskoczyliśmy na S8! Tam po raz pierwszy Wsk'a zaczęła odmawiać posłuszeństwa. Luzak mimo kilkuletniej przerwy w jeździe na motocyklach poradził sobie z nią i w żółwim tempie zajechaliśmy do Pabianic.
W Pabianicach krótkie streszczenie usterki (po prostu nagle gasła), nie pozwoliło na diagnozę. Ruszyliśmy dalej, ale już kilka kilometrów dalej sprzęt odmówił posłuszeństwa. Wyjście było tylko jedno- trzeba szukać usterki i ją naprawić. Szybka wymiana świecy i..Wuecha śmiga jak burza. 
Dalej droga upływała spokojnie i bardzo przyjemnie. Jazda klasykiem daje naprawdę niesamowitą frajdę i przenosi w nieco inny wymiar- nie ma tej adrenaliny, spowodowanej super przyspieszeniami, nie ma wysokich prędkości, ani nawet hamulców. Są za to wibracje i totalny luz wywołujący nieustannego banana na gębie! 
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad, w przydrożnym barze. Niestety, biedny Luzak dostał swoje zamówienie gdy pierwsi z nas zdążyli już zjeść. Zdecydowanie nie polecam tej budy, muszę tylko znaleźć jej nazwę, bo nie pamiętam nawet gdzie to było. 
Ta przerwa okazała się za długa nawet dla Wueski. Zaczęła się zacierać i ostatecznie padła na 40km przed celem. Doraźna reanimacja, nie przyniosła poprawy, postanowiliśmy więc porzucić sprzęt u kogoś miejscowego i jechać dalej. Tu duże podziękowania należą się hodowcy koni z Białej pod Pajęcznem, który przygarnął i naszego wyrodnego konia. Ja natomiast przygarnąłem na plecy Junaka i ruszyliśmy dalej. Po drodze w Działoszynie minęliśmy część Dzików, dzięki czemu wiedzieliśmy, że już jesteśmy blisko. To jednak byłoby zbyt proste! Okazało się, że pomyliliśmy drogę i zaczęliśmy robić koło...a już witał się z gąską... Nie było już sensu zawracać, więc pojechaliśmy przed siebie. 
Na 10-15km przed Załęczem Chopper zaczął puszczać marchewy ognia z wydechu - padł iskrownik. 
Karaś ze Zbyszkiem śmignęli  do ośrodka szukać ratunku, a my z Luzakiem zostaliśmy na stacji z nieszczęsnym Chopperem. Na szczęście udało się pożyczyć iskrownik i po w miarę sprawnej wymianie dotarliśmy wszyscy na miejsce, choć nie na wszystkich motocyklach. Tym samym wyszło na to, że gdybyśmy się wybrali pieszo, doszli byśmy niewiele później, gdyż cała podróż zajęła nam ok 11h :] 
Na szczęście nikt się nie spinał, ani nie denerwował a wieczorna, wspólna integracja pomogła nam się pośmiać z naszego pecha. 
Kolejnego dnia, gdy wszyscy powoli zbierali się na wycieczkę, we trzech pojechaliśmy reanimować Wsk'ę. Początkowo diagnoza była mylna i skupiała się na prądach, których nie było, jednak potem okazało się, że zatarł się tłok. Co ciekawe w Pajęcznie w sobotę znalazł się tłok o odpowiednim szlifie i reanimacja okazała się skuteczna. W bardzo żółwim tempie (mimo udanej naprawy, sprzęt wciąż się delikatnie zacierał) udało się wrócić do ośrodka i dalej integrować gdyż wszyscy zdążyli już wrócić z wycieczki po okolicznych atrakcjach.
W niedzielę przed drogą powrotną robimy małe roszady- Luzak bierze Choppera, a Karaś Wueskę. Do Łodzi wracamy dość sprawnie i bez większych przygód. Pomijając jednego focha Wsk'i. 
Wyjazd z pewnością na długo zapadnie w naszej pamięci, ale tak to już jest z klasykami :) 
Osobiście cieszę się tylko, że w ostatniej chwili zmienił się nasz skład co pozwoliło uniknąć niepotrzebnych nerwów ;)

Debiutancki film z wyjazdu już wkrótce!